Pora na życie

Pora na życie - Cecelia Ahern A miało być tak pięknie… Pierwsza połowa książki to prawdziwy popis. Autorka wpadła na świetny pomysł i genialnie zaczęła go rozwijać. Historia aż skrzy humorem, a dopracowani i zróżnicowani bohaterowie wydają się być niemal żywcem wyjęci z realnego świata. Do tego fantastyczna (błyskotliwa i przewrotna) narracja, która wciąga bardziej niż sama fabuła. I dokładnie w momencie, kiedy wszystkie te zalety zaczynają się na siebie nakładać, potęgując wspaniały efekt, ma miejsce przykre tąpnięcie. Fragment z SMS-owaniem podczas czyszczenia dywanów to obraza dla inteligencji czytelnika. Naprawdę ktoś był zaskoczony obrotem sytuacji? NAPRAWDĘ? Mało tego. Od tego momentu relacja na linii Lucy-Don zaczyna być tak głupiutka i cukierkowa (a do tego przewidywalna), że aż się człowiek zastanawia, czy doświadczył tego w filmach i literaturze zaledwie milion, czy może jednak milion jeden razy. W pewnym momencie złapałam też panią Ahern na brzydkim procederze. Czytałam cztery jej książki. Chyba w każdej główne bohaterki miały taką samą osobowość. Były dowcipne, nieco zwariowane i zadziorne, ale zagubione w życiu i niepewne swojej wartości. Taka kreacja jest naprawdę przyjemna w odbiorze, ale ile razy można jeść to samo danie? Autorka gdzieś po drodze pogubiła się też w stworzonej przez siebie personifikacji Życia. Niektóre momenty można interpretować dwuznacznie, natomiast w przypadku innych jakiekolwiek próby doszukania się drugiego sensu rodzą przedziwne wnioski. Zasada jest jedna – albo personifikujemy, albo nie. Nie da się zbudować alegorii wybiórczo. Przyczepię się też do podziękowań na końcu, które w zasadzie znajdują się od razu po tekście powieści. Może jakieś zaznaczenie, że to już koniec? Bo takie wejście ślizgiem to tylko na boisku. Mimo wszystko naprawdę świetnie bawiłam się przy lekturze książki i sądzę, że zasługuje ona na ocenę 6/10. Dodatkowe pół gwiazdki za okładkę (aż chce się brać egzemplarz do ręki!) i kolejne pół za dużą dawkę motywacji do działania.