Źle nie było, ale nie nazwałabym „Ptaszydła” arcydziełem. Tak naprawdę książka jest bardzo przeciętnym thrillerem, który od czasu do czasu pozytywnie zaskakuje jakimś „żywszym” fragmentem bądź stylem pisarskim autora. Jeśli ktoś oczekuje rewelacji na miarę „Milczenia owiec” Harrisa bądź „Trylogii Zła” Chattama, to srogo się zawiedzie. Warstwy psychologicznej tu jak na lekarstwo (co jest trochę ironiczne, bo pojawiają się za to postacie psychologów). Bohaterowie, choć nie papierowi, nie wzbudzili mojej sympatii. No, mały plusik za to, że Bentow ich nie idealizuje. Co dziwne – zupełnie nie udzieliły mi się emocje postaci. Nie wiem, czy tak się już uodporniłam, czy po prostu autor potraktował sferę emocjonalną po łebkach, bo opisy odnalezionych ofiar naprawdę były makabryczne. Skoro już przy tym jesteśmy – czas na winowajcę. Motywy mordercy były tak odkrywcze, jak pięćdziesiąta edycja „Tańca z gwiazdami”. Nie chciałabym zdradzać fabuły, więc napiszę tylko, że sama tożsamość oprawcy też raczej rozczarowuje. Książkę zdecydowanie ratuje nie to, CO zostało napisane, a JAK zostało napisane. „Ptaszydło” czyta się bardzo szybko, ale człowiek ciągle ma wrażenie, że uczestniczy w czymś przeciętnym, co ma zadatki na miano „dobrego”. Nie było tragicznie. Nie było też jednak na tyle dobrze, żebym rzuciła się kupować kolejne części serii. Jeśli trafią się w konkursach albo w prezencie, to super. W innym wypadku raczej się na nie nie skuszę.