Dziękuję za wspomnienia

Dziękuję za wspomnienia - Cecelia Ahern Moja fascynacja talentem pani Ahern pojawiła się nagle, zawróciła mi w głowie, po czym spłonęła szybko jak zapałka. To moje trzecie (po „PS Kocham Cię” i „Na końcu tęczy”), a zarazem najbardziej męczące spotkanie z powieściami autorki. To wszystko, co podobało mi się w „PS…”, tutaj najwyraźniej poszło na muffiny i latte. Albo na domówkę. Albo do kina. W każdym razie – w książce tego nie było. Gdzie jest ten przyjemny, mało „różowy” klimat? Gdzie stosunkowa wiarygodność i względny realizm opisywanych zdarzeń? Wiem, wiem, wszystko to było zwykle okraszone nieprawdopodobną historią, ale nigdy nie było na tyle wydumane, że aż naiwne. Tymczasem „Dziękuję…” po prostu mnie wkurza. Mam wrażenie, że autorka wzięła sobie na warsztat wyświechtaną historię, bo uwierzyła, że jest w stanie fajnie ją obrobić. Cóż, tragicznie nie było, ale jednak średnio mnie kręcą takie literackie dania z mikrofali. Podobała mi się natomiast postać ojca głównej bohaterki. Staruszek został tak wymuskany i wygłaskany, że jestem w stanie uwierzyć, iż ktoś taki naprawdę hasa sobie po prawdziwym świecie. Poczucie humoru starszego pana też daje radę, a nawet niejednokrotnie rozładowywało moją frustrację spowodowaną poziomem książki. Kolega podsumował kiedyś jeden z moich tekstów następująco: „Nie publikuje się przeciętnych tekstów po tekstach dobrych, bo te przeciętne wyglądają na słabe”. Miał rację. Podobna zależność zachodzi tu: „Dziękuję…” wcale nie jest takie złe. Jednak po „PS Kocham Cię” wypada po prostu nieco bladziej. A szkoda.