Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną

Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną - Dorota Masłowska Brawa! Brawa dla autorki! Myślałam, że po „Pawiu królowej” na gorszą książkę Masłowskiej już trafić nie mogę, a tu proszę – taka niespodzianka… Tak na szybko – narratorem jest pan_mentalnie_łysy_i_”odresowany”. Dlatego też w książce roi się od zamierzonych błędów językowych, a całość napisana jest prostym… wróć – prostackim językiem. Czy to źle? Cóż, gdyby wszystko to było zastosowane w umiarkowanych dawkach, to byłoby to nawet ciekawe doświadczenie czytelnicze. Niestety, tak się nie stało. Zabawa formą w tym przypadku bardziej męczy, niż wzbudza zachwyt. Gdybym miała podjąć próby interpretacji książki, to stwierdziłabym, że jest ona o polskości. Masłowska, moim zdaniem, wywleka wszystkie wady Polaków, głównie tych młodych. Wyśmiewa to, jak autystycznie pojmują patriotyzm. Podkreśla ich głupotę, zatracenie i brak ambicji, bądź też w drugą stronę – skrajną świętoszkowatość i poukładanie. Słowem – pluje jadem na wszystko, co się da, choć w żartobliwy sposób. Żeby było sprawiedliwie, w pewnym momencie nie oszczędza też samej siebie. Jeśli moja interpretacja jest prawdziwa (a nie będę się przy tym upierać), to rzesze odbiorców zachwycają się książką, w której autorka jedzie po nich jak walec po asfalcie. Nie do końca mają świadomość, że „Wojna…” w zasadzie im uwłacza. Chyba, że rozumieją to bardzo dobrze, a pieśni pochwalne na cześć tej książki są taką współczesną formą zdystansowania. Trochę to dziwne, trochę odważne, a trochę głupiutkie. Nie rozumiem fenomenu „Masłoskiej” (jeśli o takim w ogóle można mówić). Jej twórczość opiera się na klasycznym przeroście formy nad treścią. Jeśli ktoś jest zachwycony, to niech mnie oświeci, co było w „Wojnie…” przełomowego. Może coś mi umknęło. Albo dostałam lewą wersję książki. Betę bety. Bo nikt przy zdrowych zmysłach nie uznałby, że jest to utwór w pełni dopracowany i skończony.