Mojej przygody z audiobookami część druga. Tak, właśnie tak - dalej uparcie brnę w formę, której nie trawię. ;) 1. Audiobook Tu mamy totalne zaskoczenie. Pan Leszek Filipowicz (bo właśnie on czytał treść książki) odwalił kawał dobrej roboty! Nie dość, że jego ciepłego, niskiego głosu bardzo przyjemnie się słuchało, to jeszcze świetnie różnicował sposób wypowiadania się różnych postaci. Staruszek? Proszę bardzo. Pijaczek? Nie ma sprawy! Śląska gwara? Ależ proszzzzzzz… Nie wychodziło mu tylko naśladowanie kobiet, ale ciężko wymagać od faceta z radiowym głosem, żeby nagle zniewieściał i zaczął świergotać. ;) 2. Treść książki Bardzo szybko daje się wyłowić dwie zasadnicze zalety książki: uroki PRL-u i sprawnie użyta mowa pozornie zależna. O ile w przypadku pierwszego plusa rozwodzić się nie ma sensu (bo od ówczesnego klimatu książka wręcz kipi), o tyle drugi przypadek wymaga szczególnej uwagi czytelnika/słuchacza. Styl narracji i postrzeganie świata zmienia się bowiem w zależności od tego, kto jest głównym bohaterem konkretnego fragmentu książki. Miły smaczek ze strony autora, tym bardziej, że zręcznie posługuje się tym właśnie narzędziem. Niestety – nie mogłam się w pełni delektować treścią książki, ponieważ… po prostu się w niej pogubiłam. Zakładam, że gdybym czytała tekst (jestem wzrokowcem), a nie go słuchała, byłoby całkiem inaczej. Tymczasem autor wprowadza do książki tyle nazwisk i tylu podobnych do siebie bohaterów, że po pewnym czasie przestało mnie obchodzić, kto jest kim. Miałam też – za przeproszeniem – gdzieś całą fabułę. Końcówka książki tak męczy, że czekałam tylko, kiedy się skończy. Niby dostałam w łapy pierwszego audiobooka, w którym lektor po prostu mnie zachwycił. Niby dałam się wciągnąć w magię PRL-u. Niby jest to thriller – mój ulubiony gatunek. A jednak coś mi nie pasowało. I to bardzo. Chciałabym przeprosić autora za tę opinię. Prawdopodobnie wersja papierowa dużo bardziej przypadłaby mi do gustu. A już na pewno łatwiej byłoby mi się na niej skupić.