Po zmierzchu

Po zmierzchu - Haruki Murakami Od „Po zmierzchu” zaczęłam swoją przygodę z Murakamim. Może to niesprawiedliwe wobec autora, ale mam wrażenie, że już po tej jednej pozycji literackiej musimy zrobić sobie przerwę. W tym związku jedno z nas się dusi. I nie jest to pisarz. Sięgnęłam po książkę Murakamiego skuszona tylko i wyłącznie jego popularnością w Polsce. Nie zachęcił mnie ani opis wydawcy, ani objętość powieści (zaledwie 200 stron). Chciałam się po prostu przekonać, co tak wielkiego, cudownego i genialnego jest w prozie Japończyka. I teraz już wiem. NIC. Nie zrozumcie mnie źle. Książka nie jest gniotem. Zdecydowanie przyciąga klimat nocnego miasta. Przenikanie się z pozoru odrębnych, ale tak naprawdę silnie powiązanych ze sobą historii jest na swój sposób magiczne. Do tego w tle od czasu do czasu pojawia się nasza słodka Śpiąca Królewna. I cacy. Ale to niestety nie wystarczy, żebyśmy mogli mówić o literackim geniuszu. Proste do bólu zdania po prostu mnie irytują. Nie uważam się za ignoranta, który nie umie doczytać tego, co znajdzie się po przecinku. Potrafię nie pogubić się w konstrukcjach wielokrotnie złożonych, naprawdę. Bardzo zły dzień miała też chyba tłumaczka. Nie dość, że najwyraźniej przekładała wszystko jak leci (bo po co od czasu do czasu „podkolorować” trochę zdanie technicznie albo ująć którąś myśl zgrabniej), to dodatkowo nie chciało jej się za bardzo używać synonimów. Trzeba jednak przyznać, że prawdopodobnie nie miała wielkiego pola do popisu - zakładam, że sam tekst oryginalny był boleśnie prosty w odbiorze. Autor zastosował też zabieg, którego w książkach po prostu nienawidzę. Za ukazywanie sceny w taki sposób, jakby relacjonowało się pracę kamery, boleśnie morduję. Kojarzy mi się z pisaniem książki od razu pod scenariusz filmowy. Nie łykam, nie kupuję. Szanowni autorzy, proszę tego nie robić. Sądzę, że książkę najtrafniej można opisać słowami: „niby klimatyczna, ale jednak przeciętna”. „Po zmierzchu” nie zachwyciło mnie niczym. A już na pewno nie na tyle, żebym kiedykolwiek do tej powieści wróciła. Może wybrałam zły tytuł. Może nie powinnam się zrażać po jednej książce. Jednak póki co myślę, że ja i pan Murakami pobędziemy w separacji przez dłuższy czas.