Popiół i Diament

Popiół i Diament - Jerzy Andrzejewski Obraz Polski powojennej. Niemcy podpisują akt kapitulacji, co przynosi Polakom szansę na odbudowę zniszczonego kraju. Czy koniec II wojny światowej faktycznie niesie ze sobą koniec cierpienia? Czy da się wyrzucić z pamięci tragiczną rzeczywistość obozową? I wreszcie – czy jest gdzie i do kogo wracać? „Popiół i diament” przeczytałam z własnej woli. Mogę powiedzieć tylko jedno – dobrze, że książka wyleciała z kanonu lektur. Nie zrozumcie mnie źle. W żadnym wypadku nie można stwierdzić, że powieść jest totalnym badziewiem. Byłaby to opinia niesprawiedliwa, a w pewnym stopniu nawet zatrważająca. Wszechwiedzący narrator był strzałem w dziesiątkę. Chociaż zdarzenia przedstawione są w sposób obiektywny i dość konkretny, nie można pozostać obojętnym wobec odczuć bohaterów – ich rozdarcia, strachu, niepewności… Szeroki wachlarz postaci pozwala na ukazanie różnych środowisk, a ponadto - na zarysowanie przeróżnych relacji między poszczególnymi osobami. Są to zarówno zgrzyty i napięcia, jak i słabości czy miłostki. Czytelny jest też tytuł utworu – nigdy nie możemy być pewni tego, jaką rolę odegramy na kartach historii. Obojętnie, do jakich wyrzeczeń i do jakich czynów nie bylibyśmy zdolni, los może sprawić, że pamięć po nas w ogólnie nie pozostanie. Możemy wziąć wszystkie te plusy pod uwagę. Możemy dopisać ich jeszcze trochę. Możemy rozpływać się w „achach” i „ochach” nad powieścią. To wszystko jednak znaczy niewiele w obliczu „grzechu głównego” książki. Jest ona najzwyczajniej w świecie NUDNA. Tak, Drodzy Państwo. W tym momencie damy mdleją, twarze mężczyzn zastygają w grymasach oburzenia, a fani Andrzejewskiego już szukają mojego adresu, żeby wysadzić się w powietrze razem z moim blokiem. Apeluję jednak – nie dajmy się zwariować. To, że książka jest podniosła, że opisuje ważny dla naszego narodu czas, że opowiada o uczuciach i zdarzeniach w sposób piękny i przerażający jednocześnie, nie oznacza jeszcze, że jest genialna. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio tak długo czytałam książkę, która ma niecałe 400 stron. Mało tego – brnięcie przez niektóre fragmenty było potworną męczarnią. To właśnie przez takie książki uczniowie nie czytają lektur. Przez takie książki cierpią chociażby „Dżuma”, „Granica” oraz „Proces”, które uwrażliwiają i wzbogacają wiedzę czytelnika, nie wysyłając go jednocześnie na mentalną drogę krzyżową. Książka to książka. Tylko i wyłącznie w książce może tkwić magia, która czytelnika przyciągnie, zachwyci i sprawi, że przeczytana historia będzie do niego wracać wciąż i wciąż. Tymczasem „Popiół i diament” (parafrazując kabaret Hrabi) „mnie połknął, wymemłał i wypluł". A wierzcie mi, że żadne memłanie, a nawet wyplucie, nie zasługuje więcej niż na pięć gwiazdek na dziesięć.