Mapa i terytorium

Mapa i terytorium - Michel Houellebecq Muszę się przyznać do dwóch rzeczy. 1. Gdyby nie to, że Karol Paciorek wspomniał kiedyś o autorze w jednym z odcinków „Lekko stronniczego”, pewnie nigdy nie usłyszałabym o Houellebecqu. 2. Gdyby nie to, że powieść „Mapa i terytorium” leżała smutna, zapomniana i obmacana przez dziesiątki rąk w jednym z hipermarketów na samej górze stosu książkowego, pewnie nigdy bym jej nie kupiła. Jak ja lubię, kiedy dobra literatura sama mnie ściga i bezczelnie pcha się w moje łapska! Przede wszystkim uderzyło mnie to, jak pięknym językiem napisana jest książka. Bogatym, szczegółowym… pełnym. Ale nie wywołującym przesyt, no skąd! U Houellebecqa słowa… malują przestrzeń? Szkicują uczucia? Słowa znaczą. I to jest chyba największy komplement dla pisarza. Autor potrafi ubrać w sens nawet sceny wulgarne. Nasze instynkty są żałosne, uwarunkowane genetycznie, nic nie znaczące i… przez to takie ważne. Houellebecq porusza i robi to nienachlanie. „Mapę i terytorium” można czytać szybko, bo przystępność książki na to pozwala. Nie będę jednak kłamać - ja tak nie potrafiłam. Tę książkę się smakuje. Pozwoliłam autorowi na to, by igrał z moją psychiką. Jestem podatna na historie poprzetykane gdzieniegdzie grubą nicią autoironii i srebrnymi nitkami refleksji. U Houellebecqa samotność miesza się z fascynacją sztuką. Gorycz z radością. Afirmacja życia ze śmiercią. Mam wrażenie, że nie wyłapałam wszystkich delikatnych aluzji autora, nie wszystko potrafiłam zinterpretować. I już teraz, chwilę po przeczytaniu ostatniej strony, wiem, że do książki na pewno powrócę. Na koniec apel – nie przechodźcie obojętnie obok kiermaszów książkowych w dużych hipermarketach. Wiem, że te książki są już obmacane, pogniecione i przerzucone z tysiąc razy. Ale to nie sprawia, że ich przekaz traci na jakości.