Marcowe fiołki

Marcowe fiołki - Sarah Jio Zacznę nietypowo – od podziękowań autorki. „Książka ta nie powstałaby bez mądrej opieki mojej agentki (…), która dostrzegła w tej historii przebłysk czegoś wyjątkowego (…).”. Mhm. Mmmmhhhm. GDZIE KONKRETNIE? „Marcowe fiołki” to typowe babskie czytało. Naprawdę typowe. Mamy złamane serce, mamy romans sprzed lat i mamy główną bohaterkę, na którą leci kilku ciachastych chłopów na wyspie (i nie tylko). Wywrotowy pomysł, doprawdy. Główna bohaterka rozbraja. Fajnie, że przeżywa swoją własną historię i odkrywa samą siebie, ale kurczę… Kobitka planuje miesięczne wakacje poza domem, a jedynym źródłem jej utrzymania jest pisanie. Od kilku lat nie wydała żadnej książki (jest autorką zaledwie jednej). Z mężem się rozstaje. Pytanie – gdzie jest, kurde, obawa o sprawy finansowe? Jeśli miałabym na jej miejscu jakieś zaskórniaki, to –zamiast urządzać wypad na wyspę - rozpaczliwie myślałabym, gdzie sobie dorobić, żeby całkiem się nie spłukać. Co jeszcze? Nasza pisarka najpierw zdradza, że pisanie nowej książki kompletnie jej nie idzie, ale nagle trafia ją grom z jasnego nieba i wie, JUŻ WIE, że kolejna powieść będzie przełomowa. Po kilku tygodniach pisze niemal całą nową książkę w jeden dzień. Można? Wszystko można! Chcieć to móc! Ustalmy jedno. „Marcowe fiołki” są baśnią dla dużych dziewczynek (z okładką rodem z powieści dla nastolatek, nawiasem mówiąc), więc trochę infantylne być muszą. Realizmu raczej w tym brak, za to książka nadrabia fajnym, leniwie-onirycznym klimatem. Autorka sprawiła, że „pobyt” na wyspie naprawdę relaksuje czytelnika. Barwy, zapachy i smaki doskonale współgrają, a i czytelnik nie zostaje nimi zarzucony (plus!). Szybko się czyta, ale szczerze mówiąc za bardzo nie ma się nad czym skupiać... Dlatego „Marcowe fiołki” to dobra lektura wakacyjna/świąteczna/odmóżdżająca po ciężkim dniu. Nie nastawiajcie się jednak na wywrotowe zakończenie, bo takiego nie ma. Powieść dla tych, co to nie lubią niespodzianek. Czy mi się podobało? I tak, i nie. Więcej jest minusów, bo to całkiem "nie moja" literatura. Choć bije z powieści jakiś dziwny, urzekający blask, to nie potrafię go nazwać „czymś wyjątkowym”. PS Absolutnie nie polecam mężczyznom. Czytanie „Marcowych fiołków” przez panów grozi autokastracją.