Po zachodzie słońca

Po zachodzie słońca - Stephen King Pan Król odwalił taką fuszerkę, że głowa mała. Większość opowiadań jest tak nudna, że o mały włos nie zasnęłam w busie podczas czytania. Niektóre (np. „Rower stacjonarny”) są po prostu idiotyczne. Typowych dla Kinga naturalistycznych wstawek nie byłam już w stanie strawić, ponieważ pojawiają się niemal w każdym tekście. Gdzieś po drodze strona czynna została zamieniona ze stroną bierną i wyszedł językowy koszmarek (niestety, nie zapisałam sobie tego konkretnego przykładu). Dodatkowo streszczenia, które umieszczone zostały na skrzydełku okładki, zdradzają dość istotne informacje dotyczące fabuły kilku opowiadań i zdecydowanie psują zabawę. Yuuuup. Skąd więc tych kilka nieszczęsnych gwiazdek, które świadczą o tym, że coś mi się jednak podobało? Ot, było kilka tekstów, które zwróciły na siebie moją uwagę. O dziwo – w pozytywnym tych słów znaczeniu. „Sen Harvey’a”, „’New York Times’ w cenie promocyjnej” i „Niemowa” to pozycje, które czytało mi się całkiem przyjemnie. Nie są może specjalnie odkrywcze i nie powalają na kolana, ale nie żałowałam czasu spędzonego na ich lekturze. Większości pozostałych opowiadań nie pamiętałam już 3 dni po ich przeczytaniu. Co z tego, że były… poprawne. Wiało od nich nudą (za wyjątkiem tych momentów, kiedy były wręcz obrzydliwe). Na koniec zdradzę jeszcze, że lubię wstępy i posłowia pisane przez Kinga. Jednak sytuacje, kiedy wstęp i podsumowanie wciągają mnie bardziej niż samo „danie główne”, są zatrważające. A tak było tym razem.