Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął

Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął - Jonas Jonasson, Joanna Myszkowska-Mangold Szukasz ciężkiej lektury? Masz ochotę wymęczyć się psychicznie? Oczekujesz intelektualnego orgazmu? Przykro mi – zły adres. Od pierwszych stron widać, że „Stulatek…” miał być powieścią, która wyciągnie Cię z depresji za uszy i brutalnie przyklei do Twojej twarzy banana. I w tej roli książka sprawdza się świetnie. Nasz drogi Allan to połączenie Wędrowycza z… w zasadzie cholera wie, z czym lub kim. Nie da się ukryć, że połączenie to wychodzi mu jednak plus. Nasz bohater jest inteligentny, ale i prostolinijny zarazem. Chociaż lubi mieć wszystko zaplanowane - często zdaje się na łut szczęścia. I fajnie. Bo dzięki takim sprzecznościom stulatek jest zupełnie nieprzewidywalny. Obawiałam się, że powieść będzie obfitowała w humor klozetowy. Chlanie, wydalanie, przekleństwa. I co? Cóż – historia nie jest od nich wolna. Ale na szczęście przywołane są albo dla kontrastu (bo np. występują w wypowiedziach bohaterów, a sam narrator posługuje się bardziej eufemistycznym językiem), albo w wyważonych ilościach i raczej każdy jest w stanie je przetrawić. Tylko jeden moment opisany w książce mnie zniesmaczył (nie chcecie wiedzieć, jak kończy swój żywot „numer dwa”…), za to kilkakrotnie podczas lektury uśmiałam się jak głupia. Pamiętacie taki film „Duża ryba”? Dokładnie ten obraz chodził mi po głowie, kiedy myślałam, jak najwierniej oddać klimat „Stulatka”. Dużo absurdu, surrealizm, a to wszystko spięte w całość…. logiczną? Cóż, może nie do końca. Ale w tak misternie utkane kłamstwo, że w sumie żal w nie nie uwierzyć. Na koniec wspomnę tylko, że lubię tę książkę - oj, bardzo lubię. To taki niesforny bobas literatury pięknej. I w tej swojej niesforności bardzo „szczery”. Książka nie udaje czegoś, czym nie jest. Wystarczy przypomnieć sobie „Sprzedawcę broni” Lauriego. Świetny zbiór żartów? Tak. Popis błyskotliwości autora? Też. Powieść sensacyjna? Przykro mi, ale raczej nie. Tymczasem w „Stulatku” nie mamy żadnej przykrywki gatunkowej. Autor już w pierwszym rozdziale zdaje się mówić czytelnikowi niemal wprost: „Nic z tej książki nie wyniesiesz, ale to twoja szansa na niezłą jazdę bez trzymanki, okraszoną dużą dawką nonsensu i odrobiną ironii. Dasz się zaprosić?” Ja dałam. I nie żałuję. Stąd też ocena 7/10.