Diablica w klubie kobiet

Diablica w klubie kobiet - Linda Francis Lee Człowiek od czasu do czasu ma ochotę „strzelić sobie” jakąś lekką lekturę. Wtedy na horyzoncie pojawia się zazwyczaj literacka kaszana i podstępnie pcha się czytelnikowi do rąk. Czy tak było i tym razem? „Diablica…” na samym początku wydaje się być dość klimatyczną książką. Willow Creek to Willow Creek. Amen. Klub Kobiet dba o to, by wszyscy mieszkańcy wiedzieli, co jest w życiu najważniejsze: kasa, prestiż, kasa, pozory, kasa i dobre pochodzenie. No, może jeszcze kasa. Wraz z kolejnymi stronami książki wszystko to jednak uchodzi jak powietrze z dziurawego balonika. A to za sprawą wewnętrznej przemiany głównej bohaterki. Postać Frede jest po prostu nudna. Zbyt wyrazista, zbyt przejaskrawiona, a w tym wszystkim – zbyt męcząca, by mogła zaciekawić. Pewnie takie było właśnie zamierzenie autorki. Szkoda, bo cierpi na tym odbiorca. Pisarka nie wiedziała chyba, jaką książkę chce napisać… Na początku miała być to powieść obyczajowa z elementami komedii, później jednak kryminał, następnie tani romans, dalej miał miejsce powrót do kryminału, a na samym końcu trzeba było to wszystko jakoś zlepić w całość, więc następuje apokalipsa rodzajowa. Nie można jednak odmówić całej historii pewnej lekkości, na którą właśnie liczyłam. I wierzę, że niektóre czytelniczki mogą się przy tej pozycji dobrze bawić. Dlatego też (wprawdzie naciągając, ale jednak) można powiedzieć o książce, że jest po prostu przyzwoita.