Uwaga Spoiler!
Szatańskie włosy - Graham Masterton

To było najdłuższe 176 stron, jakie było mi dane w życiu czytać. „Szatańskie włosy” („dosłowne” tłumaczenie z angielskiego „Hair Raiser” ;)) to prawdziwe piekło. I nie mam na myśli tego, co przeżywa główna bohaterka. Czytelnik męczy się myljon razy bardziej.

 

Powieść opowiada o Kelly – młodej dziewczynie, która przysposabia się do zawodu fryzjerki. Zanim jednak będzie mogła tworzyć efektowne fryzury, musi przejść standardowe męki nowicjusza. Sprząta więc salon fryzjerski i wynosi torby z włosami do piwnicy. Podczas jednej z takich piwnicznych eskapad przytrafia się jej coś dziwnego.

 

„Poklepała torbę i tym razem była całkiem pewna, że poczuła ruch. Boże, spraw, żeby nie był to wielki, włochaty szczur - modliła się w myśli. Nie zniosę widoku tłustego, brązowego szczura kanalizacyjnego z długim gołym ogonem, czerwonymi ślepiami i żółtymi zębami.”

 

Nie bój się. To tylko diabeł, który sprawi, że włosy klientów się w ciebie wbiją i przez to zyskasz nadludzką siłę oraz będziesz współwinna kilku zabójstw. Możesz spać spokojnie.

 

W końcu Kelly ogarnia, że coś jest nie halo. Włosy klientów, które wbiły jej się w rękę, nie dają się wyrwać, a do tego ciągle rosną. Lekarze się bezradni, a dziewoja coraz bardziej zestrachana. Z pomocą przychodzi jedna z klientek salonu, która spotkała się już z takim zjawiskiem.

 

„ W kręgach ludzi zajmujących się magią takie włosy noszą nazwę szatańskich.

 (…) Porastają one kogoś, kto wszedł w kontakt z czymś lub kimś bardzo złym, często tak złym, że nawet piekło go nie chce. Rozumiesz, o czym mówię?”

 

Nie do końca. W zasadzie chyba nie rozumie tego nawet sam Masterton...

 

Kelly wciąż nie wierzy w tę historię, ale postanawia podzielić się obawami ze swoim partnerem życiowym.

 

„ Chodzi o moją rękę, Ned. Robi różne rzeczy, a ja wcale nie chcę, żeby je robiła.”

 

I see what you did there! ;)

 

Ned wtajemniczony. Kiedy po raz kolejny dochodzi do dziwnych sytuacji z piwnicą, Kelly ściąga go do salonu, a włosy… Cóż, włosy formują się w węża. Jak wszystkie włosy, którym się nudzi na studniówce, weselu czy innym spędzie. Wielkie mi mecyje. Ned postanawia dać Kelly radę.

 

„Kelly, posłuchaj mnie. Spokojnie. Tu, u was, w Siz-zuz, dzieje się coś dziwnego. Coś, co cię śmiertelnie wystraszyło. Co masz zamiar zrobić? Chcesz bać się ciągle i uciekać? Rzucić pracę?”

 

No gdzie! Może ją zeżreć wąż uformowany z odciętych klientom włosów, ale roboty ma się trzymać! KURCZOWO! Ciężkie czasy, rynek pracodawcy…

 

Nasi bohaterowie uznają też, że nie warto wzywać policji.

 

„Pomyśleliby, że robisz sobie z nich żarty. Zastanów się tylko, czy sama uwierzyłabyś komuś, kto próbowałby cię przekonać, że ścigał go wąż z włosów, obciętych ludziom u fryzjera?”

 

Nie uwierzyłabym. Ale najwidoczniej autor ma nadzieję, że ktoś jednak uwierzy.

 

Policja nie zostaje powiadomiona, a Kelly lewą ręką (tą owłosioną) dusi sama siebie przez sen. To też nie jest powód, żeby zwrócić się do władz. Tymczasem mieszkaniec piwnicy w salonie znowu daje o sobie znać.

 

„Nie, nie, na pewno mi się wydawało, pomyślała. Wyobraziłam sobie to wszystko, od samego początku. Ale kiedy weszła na pierwszy stopień schodów, znów usłyszała ten głos i tym razem była przekonana, że to nie jest jej wyobraźnia.

 Beelzebub... l'un de plus grands malheurs... ilestoit froid comme la glace...”

 

O, widzicie - Belzebub. Nieznajomy się przedstawił, teraz już będzie z górki - wystarczy egzorcyzmować i już można wracać do kręcenia klientkom loków.

 

Kelly postanawia udać się do klientki, która powiedziała jej o szatańskich włosach. Z prośbą o fachową pomoc, rzecz jasna.

 

„Postanowiłaś przyjść tu, zobaczyć się ze mną. To była właściwa decyzja. Nie mogłaś zrobić nic lepszego. Och, oczywiście, odwiedzaj sobie wszystkich lekarzy świata, ale żaden z nich ci nie pomoże. Nie pomoże ci elektroliza, nie pomoże chirurgia, nie pomoże radioterapia. Fizycznie jesteś zdrowa, nie na tym polega twój problem. Twój problem to spotkanie ze złem.”

 

Uwaga! Znaleźliśmy jedyną osobę na świecie, której matka nie kazała uważać na to, z kim się spotyka! Można robić zdjęcia, płatność przy wyjściu.

„Zamilkła na chwilę, nadal jednak głaskała i delikatnie pociągała włosy na ręce Kelly.

-Kiedy się pojawiły? ? spytała.

-Zaledwie dwa, trzy dni temu. To zwykłe, normalne włosy, zmiecione z podłogi naszego salonu, ale przyczepiły się jakoś do mnie i rosną.

-Stało się tak dlatego, że ktoś wymówił nad nimi zaklęcie. Ktoś powołał je do życia. Zamienił zwykłe włosy w szatańskie.”

 

Oto przepis na szatańskie włosy. Potrawę należy przyrządzać jedynie pod nadzorem szamanów lub wiedźm.

 

„Panna Paleforth wyrecytowała głośno:

 -Skóra, paznokcie, włosy, pierścienie, odejdźcie w świat śmierci, gdzie wasze miejsce!”

 

To nie może być skuteczne, nawet się nie rymuje…

 

„Potrząsała rumem w szklance coraz gwałtowniej, coraz bardziej energicznie, powtarzając przy tym coraz szybciej i szybciej wypowiedziane wcześniej słowa. Po chwili pstryknęła zapalniczką i podpaliła alkohol.

Kiedy rum zaczął palić się niebieskim płomieniem, panna Paleforth bez ostrzeżenia wylała go na przegub dłoni Kelly, mówiąc jednocześnie: „Szatanie, odejdź!".”

 

A Szatan posłuchał, bo z natury był uległy…

 

„Dziewczyna krzyknęła przeraźliwie. Cała jej dłoń stanęła w ogniu. Widziała, jak włosy płoną i kurczą się; ból był straszny, wyrwała więc rękę z dłoni panny Paleforth i zaczęła nią gorączkowo machać. Płomienie wzbijały się w powietrze i syczały przy każdym jej ruchu. Niemal dostała ataku histerii, lecz panna Paleforth zachowała niewzruszony spokój.”

 

Bo to nie jej ręka się jarała?

 

„Po krótkiej chwili wstała, podeszła do zlewu, namoczyła ręcznik, wróciła do Kelly i owinęła go mocno wokół jej ręki.

- Nic ci nie będzie - powtórzyła kilkakrotnie łagodnym, uspokajającym głosem. -Nic ci nie będzie. Zrobiłaś, co chciałaś. Pozbyłaś się włosów.”

 

Tak. O mało co – wszystkich, łącznie z nagłownymi.

 

Tak się jednak składa, że Belzebubek nie został wykończony, a odpowiedzialny za jego przechowywanie jest – surprise, surprise – właściciel salonu (szef Kelly), na którego od początku padały podejrzenia. Jako że w międzyczasie dochodzi do kilku morderstw, Kelly bierze kumpla z pracy i włamują się do mieszkania przełożonego, żeby znaleźć jakieś dowody obciążające szefa (od tej pory możecie o sobie myśleć jak o perfekcyjnych pracownikach!). Oczywiście coś idzie nie tak. Zjawia się nasze włochate bydlę.

 

„Dziewczyna była niemal pewna, że słyszy szelest szponów, przesuwających się po wykładzinie. I wydawało jej się, że czuje obrzydliwy, mdlący zapach, przypominający fetor rozkładających się kurczaków, marynowanych w zgniłej wodzie po kwiatach.”

 

Dzięki za opis zapachu! To mi pozwoli lepiej go sobie wyobrazić! Szkoda tylko, że za cholerę nie wiem, jak pachną rozkładające się kurczaki marynowane w zgniłej wodzie po kwiatach. Choć domyślam się, że gdybym stworzyła taką świecę zapachową, to sprzedałaby się w tysiącach sztuk.

 

Kevin (kumpel z roboty) ginie, Kelly wychodzi z tego cało, opętany szef ucieka. Dziewczyna ma rozmowę z detektywem.

 

„-A jak pan sądzi, kiedy ja będę mogła wrócić do domu? - spytała Kelly.

- Musisz poczekać, aż złapiemy tego łobuza.”

 

Łobuza, urwipołcia, huncwota… Pan detektyw jest bardzo delikatny.

 

„-Przeze mnie zginął Kevin, musiałam wyprowadzić się z domu i nie mam już pracy.

Detektyw Brough pokiwał głową.

- Najważniejsze, żebyśmy go znaleźli - powiedział.”

 

Pewnie. Walić Kevina.

 

Szefuńcio został ostatecznie zwabiony i pokonany. Tak, dał się złapać w pułapkę rodem ze Scooby-Doo. Zła całkowicie wyplenić się nie da, więc Belzebub hasa sobie wesoło po salonach fryzjerskich do dziś. Końcówka urąga inteligencji czytelnika i nie będę o niej nawet szczegółowo pisać, bo żal mi samej siebie, że przez to przeszłam.

 

Zanim jednak dotarłam do finiszu, autor zgotował mi kilka innych smaczków.

1) Kelly przychodzi do sąsiadki, która okazuje się być martwa. Dziewczyna zostaje ostrzeżona, żeby nie patrzeć na ciało, ale do pokoju ze zwłokami wchodzi kot! Żeby uratować kota (nie wiem, przed czym – przed patrzeniem?), Kelly włazi do pomieszczenia i oczywiście gapi się na ciało. Brawo!

2) Chociaż główna bohaterka wielokrotnie znajduje się w miejscu zabójstw, policja ani razu jej nie podejrzewa. Czemu? Nie wiem, widocznie wszyscy funkcjonariusze na nią lecą, bo innego wytłumaczenia nie widzę.

3) Kelly ryzykuje życie nie tylko swoje, ale też swoich przyjaciół i przez własną głupotę ściąga na nich nieszczęścia. A ostatecznie wychodzi na bohaterkę. I TAK SIĘ ROBI KARYJERĘ.

  

To było moje pierwsze spotkanie z Mastertonem i do tej pory mam wrażenie, że gość zrobił czytelnikom jakiś chory żart. Ani to sensowne, ani śmieszne, ani budzące grozę. Może tricho- lub chetofobików ruszyło, mnie nie. W dodatku cały czas miałam wrażenie, że czytam tekst Kinga (i to Kinga w jego najgorszej formie). Nie, nie i jeszcze raz nie. A do Mastertona na bank nie wrócę.