Detektyw i dziewczyna - Julie Miller

Zaniepokojona tym, że moi kompani od Kaszany pokpili sprawę, sama wzięłam się za wyzwanie przewidziane na II kwartał 2015. Już po kilku pierwszych stronach „Detektywa i dziewczyny” zaczęłam żałować, że wychyliłam się przed szereg. ;)

 

Chciałabym powiedzieć coś dobrego o tej książce. Naprawdę bym chciała. I może nawet mi się uda, bo dostrzegam jej jedną, ale za to bardzo istotną zaletę – jest stosunkowo krótka. Dzięki temu nie musiałam przedłużać męczarni związanych z czytaniem. Innych plusów brak.

 

Przybliżę Wam fabułę. Tytułowa dziewczyna, lat 25, jest singielka, zakupiła swój pierwszy domek (Kurna, mam niewiele więcej, gdzie mój pierwszy domek?) i pracuje w farmaceutycznej korporacji. Ma taki zapiernicz w pracy, że nie ma czasu na związki i życie prywatne. Jest asystentką szefa i zna kilka jego prywatnych tajemnic. A, nasza bohaterka ma na imię Elisabeth. Pytanie za 0,00001 punktu: jak miała na imię główna bohaterka „Mrocznego Kochanka”? Odpowiedzi przesyłajcie SMS-em na losowo wybrany numer. Na pewno właściciel numeru odpowiednio Was nagrodzi. Co do naszego detektywa, Kevina  – gość jest o 12 lat starszy od Beth. Za nim nieszczęśliwe związki. Jest oddany swej pracy w policji. Tak, samotny. Tak, wysportowany i umięśniony. O dziwo sam siebie nie uznaje za przystojnego. Nieważne, i tak kręci Elisabeth. I to do jakiego stopnia! Dziewoja pada ofiarą ataku (a prawdopodobnie i gwałtu) w swoim własnym domu. Lezie do sąsiada iiiii… I co? I zwraca uwagę na umięśniony tors Keva! No pewnie! Każda ofiara napaści, zwłaszcza tej na tle seksualnym, ma ochotę na zbliżenia! Od tego momentu zaczyna się budować relacja między zakompleksionym detektywem (który zaczyna mieć słabość do Beth) a lecącą na niego dwudziestopięciolatką. W tle rozgrywa się wątek kryminalny, który zaczyna się bardzo przyjemnie, a kończy przewidywalnie jak opowiadanie z jakiejś „Pani domu” czy innego „Poradnika domowego”.

 

Książka to taki kundelek – pomieszanie romansu z kryminałem. Jako kryminał wypada blado, romansem też jest bardzo banalnym. W zasadzie nadaje się tylko do tego, żeby dorzucić ją do kolorowego magazynu dla pań. A to i tak z braku laku.

 

Okładką nie byłam straszona, bo czytałam książkę na komórce. Kiedy jednak zobaczyłam grafikę na booklikes, zaczęłam się zastanawiać, czy zamysł autora był taki, żeby przedstawić bohatera rodem z „Mody na sukces” na tle piorunów… Co to w ogóle ma wspólnego z treścią książki?

 

Ta kaszana naprawdę była kaszaną. Przez „Detektywa..” mam odruch wymiotny za każdym razem, kiedy czytam, że ktoś położył swoją dłoń na czyjejś (słyszałam o fetyszu stóp, dłonie chyba nie są standardem). Cała plejada schematycznych postaci i beznadziejny wątek romantyczny zdecydowanie nie pomagają. Ode mnie całe 2/10, a to tylko dlatego, że na chwilę zaciekawił mnie wątek kryminalny. Szkoda, że trwało to tak krótko.